GaGa |
Wysłany: Pon 19:14, 22 Wrz 2008 Temat postu: [N][Z] Fear of loving... |
|
Nie podejrzewałam się o zdolność do napisania czegoś takiego.
A jednak się stało i dodaję tutaj tę jednopartówkę.
Jeżeli chodzi o dedykacje...
To nie jest tego typu tekst.
Jest po prostu.
Zapraszam do lektury.
***
Odgarnęła niesforny kosmyk włosów za ucho i nerwowo się uśmiechnęła. Rozejrzała się i szybkim krokiem przecięła ruchliwą ulicę. Śpieszyła się i to bardzo. Musiała szybko znaleźć się w domu, w przeciwnym razie…
Momentalnie pobladła i jeszcze przyspieszyła. Przebiegła całą ulicę, a jej obcasy głośno stukały o betonową nawierzchnię chodnika. Zatrzymała się dopiero przy postoju taksówek. Wsiadła do jednej z nich i drżącym głosem wymówiła adres. Pojazd ruszył, a ona z nieodgadnionym wyrazem twarzy spoglądała przez okno. Obserwowała młodych ludzi, samotnych, kilka par, które czule się obejmowały. Zastanawiała się ile z tych dziewczyn spotka ten sam los, co ją. Była sama, zdana tylko na siebie. Pomimo posiadania męża. On był odległy, od dawna nie potrafili się zrozumieć, odnaleźć wspólnej drogi. Jedyne rozmowy, jakie ze sobą prowadzili, to regularne wojny słowne, których raczej do konwersacji na poziomie zaliczyć nie można. W duchu przeklinała swoją głupotę i lekkomyślność. Powinna go lepiej poznać, za nim zdecydowała się wziąć z nim ślub, a teraz było już za późno. Nawet nie chciał słyszeć o rozwodzie, zresztą… Bała się nawet wyjść z taką propozycją. Oznaczało to kolejnego siniaka, kolejne upokorzenia, kolejne fale bólu. Miała tego dość.
Oczy gwałtownie ją zaszczypały. Trzęsącymi się dłońmi wyciągnęła z torebki płócienną chusteczkę i delikatnie wytarła nią mokre policzki. Odłożyła ją z powrotem od kieszonki. Odetchnęła i znów spojrzała przez okno. Niebo zasnuło się chmurami, zwiastując deszcz. Odrobinę uchyliła szybę i wciągnęła w płuca wilgotne powietrze.
W tym momencie zadzwonił telefon. Dzwonek wyrwał ją z lekkiego transu. Odebrała.
-Gdzie ty się, u licha, podziewasz tyle czasu?!- ostry, nieprzyjemny głos dotarł do jej uszu. Poczuła, że brakuje jej powietrza. Czyli już jest wściekły. Nawet nic nie zrobiła, a on już krzyczy.
-Ja.. Ja już jadę, Ro-Robercie…- wydukała. Jej twarz zrobiła się porcelanowo biała. Karminowe usta przybrały nienaturalną, fioletową barwę. Zielone oczy błądziły w przestrzeni, jakby szukając ratunku. Po raz kolejny tego dnia ogarnął ją strach.
Nic nie odpowiedział. Usłyszała tylko sygnał, świadczący o tym, że mężczyzna zakończył rozmowę.
Gdy wysiadała z samochodu, nogi się pod nią uginały. Stała przed wielką posiadłością, która tylko w teorii była jej domem. Nigdy nie czuła się w tym domu dobrze. Przepych, mnóstwo służby… To wszystko nie było jej potrzebne do szczęścia. Tym bardziej nie pragnęła jego – zimnego, pozbawionego ludzkich uczuć. Jej własnego potwora, tyrana rządzącego żelazną ręką.
Odetchnęła głęboko i weszła szybko po kamiennych stopniach. Z torebki wygrzebała pęk kluczy, otworzyła drzwi i weszła do środka. W wielkim przedpokoju jak zwykle panował przejmujący chłód. Zadrżała. Próbowała się uśmiechnąć, ale nie miała już siły na te wszystkie sztuczne miny. Świat wirował jej przed oczami i czuła, że zaraz straci przytomność.
-Collie! Chodź tu szybko!
Wzdrygnęła się lekko, gdy do jej uszu dotarł jego głos. Nie musiała zgadywać. Wiedziała, że jest wściekły. Skierowała się do kuchni. Gdy weszła do pomieszczenia, zobaczyła go stojącego przy blacie. Ubrany w garnitur, w dłoni trzymał szklankę z drinkiem. Spojrzał na nią wściekle, odstawił naczynie na blat.
-Gdzie byłaś?- warknął w jej kierunku, powoli się przybliżając.
-Byłam… Ja byłam…- wyjąkała, nie mogąc skleić żadnego, sensownego zdania. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, stała w miejscu, spoglądając na niego wylęknionym wzrokiem.
Zatrzymał się tuż przed nią. Wyższy o głowę. Brunet o czarnych oczach. Bardzo przystojny, dawniej uśmiechnięty i wesoły. Teraz stał się górą lodową. Oddalał się od niej, bił, wrzeszczał, traktował jak ścierwo.
Ona była drobną szatynką, o wielkich, zielonych oczach. Miała spore powodzenie u mężczyzn. Zresztą cóż się dziwić, z tą urodą. Kiedyś dusza towarzystwa, iskierka potrafiąca rozbawić nawet największego gbura. Teraz – zamknięta w sobie, skulona, bojąca się odezwać.
Patrzyła na ukochanego jak na ducha. Zastanawiała się, czy ona kiedykolwiek go kochała. Może to było tylko idiotyczne złudzenie, które zapędziło ją do tego piekła? Czyżby aż tak rozpaczliwie pragnęła miłości i bliskości drugiego człowieka? Najwidoczniej tak.
Krzyknęła, gdy poczuła silne uderzenie. Zachwiała się i ledwo udało jej się utrzymać równowagę. Opierała się o kuchenny blat, resztkami sił utrzymując się w pozycji pionowej.
-Patrz na mnie jak ze mną rozmawiasz- zupełnie nie przejmował się tym, że właśnie ją uderzył. Stał nad nią jak kat czekający na wykonanie wyroku.
-Powtórzę pytanie. Gdzie byłaś?
-Na spotkaniu…- wyszeptała, skrawkiem koszuli wycierając usta z krwi. Czuła jak puchnie jej twarz, z lewej strony czuła otępiający ból. Dotknęła opuszkami palców swojego policzka i szybko pożałowała tego ruchu.
Kolejny cios pozbawił ją równowagi. Upadła na podłogę, uderzając plecami o jedną z szafek. Jęknęła cicho, gdy znów się do niej zbliżył. Widziała szaleństwo w jego oczach. Teraz była pewna. Znów się upił. Kucnął przed nią, a gdy zaczął mówić, jej twarz owiała woń alkoholu.
-Miałaś siedzieć w domu. Ustalaliśmy to wczoraj, nie pamiętasz?- bardziej stwierdził, niż zapytał, podnosząc do góry jej podbródek- Teraz masz grzecznie zostać w domu, zrozumiano?
Pokiwała głową, nie mogąc wydusić z siebie choćby jednego słowa.
Wstał, otrzepał spodnie z wyimaginowanego kurzu i wyszedł z kuchni, zostawiając ją samej sobie.
Słońce już dawno zniknęło za linią horyzontu. Wiatr bawił się jej włosami i kradł łzy, które spływały po jej policzkach. Wszystko ją bolało, była skrajnie wyczerpana, ale nie mogła zasnąć. Musiała na niego czekać. Inaczej znów ją zbije. Miała już dość bólu, wolała czekać.
Najbardziej cierpiała z tego powodu, że nie mogła do nikogo zadzwonić, nikomu się wyżalić. I tak nikt by jej nie uwierzył, że Robert potrafi podnieść na nią rękę. Przed znajomymi i przyjaciółmi grał rolę idealnego męża. Zmieniał się tylko wtedy, gdy byli sami. Najbardziej agresywny był wtedy, gdy wypił. Bił, wrzeszczał, ciągnął za włosy, wyzywał od najgorszych. A ona to znosiła. Sama nie wiedziała jak, ale znosiła. Jej cierpliwość zakrawała na głupotę, ale wolała niczego nie zmieniać. To by tylko wszystko pogorszyło. Zresztą… co ona mogła zrobić? Była nikim. Sierotą bez przyszłości, która tylko udawała kogoś.
-Sama…
Pierwsze słowo, jakie wymówiła od przeszło dwunastu godzin. Nawet nie zauważyła upływającego czasu. Po prostu siedziała na tarasie, patrząc pustym wzorkiem w przestrzeń i płacząc.
Szczęk klucza w zamku oznajmił jego powrót. Szybko wytarła oczy i weszła do domu, zamykając cicho drzwi.
-Znów ryczałaś, idiotko?- warknął na powitanie, nawet nie zaszczycając jej dłuższym spojrzeniem. Przeszedł przez salon i zniknął za drzwiami sypialni, ich wspólnej sypialni.
Ruszyła za nim, choć najbardziej na świecie pragnęła znaleźć się teraz jak najdalej stąd. Zastała go przy barku, nalewał sobie whisky. Obrócił się w jej stronę i lekko się uśmiechnął.
-Masz ochotę?
Pokręciła przecząco głową. Tylko wzruszył ramionami, rozsiadając się wygodnie na łóżku. Ostrożnie podeszła i usiadła na skraju materaca, posyłając mu ukradkowe spojrzenia. Nie zareagował, cicho odetchnęła. Może choć jeden wieczór będzie spokojny.
-Co się tak gapisz?- złudne nadzieje. Szukał powodu do awantury, wiedziała to. Chciał ją sprowokować, wywołać choćby drżenie rąk lub łzę. Miał by powód, a by znów się na nią wydzierać. Kolejny, pieprzony powód, aby ją uderzyć, sponiewierać, pokazać jak bardzo jest słaba. A ona wiedziała, że mu się uda. Wyłapywał wszystko, wiedział, co ona czuje, czytał z niej jak z otwartej księgi, a ona nic nie mogła na to poradzić.
Blado się uśmiechnęła i spuściła wzrok, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Te, które kiedyś pokochała za ich ciepło. Teraz ten przerażająco chłodny błękit powodował u niej zimne dreszcze.
-Przepraszam- wyszeptała, usiłując zapanować nad swoimi emocjami. Wstała, z zamiarem opuszczenia pokoju. Stała już w progu, gdy chwycił ja mocno za nadgarstek.
-Stój.
Rozkazy, polecenia – tylko tyle padało z jego ust. Kiedyś z czułością wymawiających jej imię, pieszczących jej skórę. Teraz lękała się każdego słowa, które mogło z nich paść. Drżała jak osika, gdy słyszała, z jakim wstrętem, obrzydzeniem wypowiada jej imię.
Mocno ją do siebie przyciągnął, zatapiając twarz w jej długich, gęstych włosach. Lewą ręką nadal krępował jej dłoń, uniemożliwiając odwrót. Prawą błądził po jej plecach, delikatnymi ruchami pobudzał wszystkie nerwy. Rozluźniła się, czując się przez chwilę w jego objęciach tak jak dawniej. Jego ciepłe wargi wyznaczały szlak na jej zimnej szyi. Czuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele. Wzdłuż kręgosłupa, przez wszystkie kończyny. Ostrożnie podniosła wolną dłoń i dotknęła nią jego policzka. Lekko się skrzywił, czując jej zimne palce na swojej skórze. Zadrżał i uśmiechnął się drwiąco.
-Oddałabyś mi się teraz, prawda?- wyszeptał wprost do jej ucha, owiewając jej szyję gorącym oddechem.
Kiwnęła głową, przyznając się jednocześnie do swojej porażki. Zrobiłaby to – tego byłą pewna. W tym momencie nie ze strachu, ale dlatego, że pragnęła w jakimś stopniu czułości z jego strony. Jej marzeniem było, aby wszystko było jak dawniej. Oni – szczęśliwi, kochający się i będący dla siebie nawzajem wsparciem. Jakaś cząstka jej duszy wiedziała, że to są złudne nadzieje. Że on nie pragnie naprawić swoich błędów, nie chce się dla niej zmieniać. Woli pozostać zimnym, co wieczór pijanym, draniem. Nie chce znów być troskliwym, kochającym mężem, woli rolę Pana i Władcy, a ona jest tylko nic nie wartą zabawką w jego rękach, z którą może robić, co chce.
Gwałtownie się odwrócił, odpychając ją w stronę łóżka. Upadła na podłogę, uderzając głową u kant szafki. Zabolało. Cicho jęknęła, próbując się podnieść. Coś ciepłego spływało jej po karku.
Krew – przemknęło jej przez myśl.
Podszedł do niej, w oczach miał szaleństwo. Znów ją bił, kopał… Nawet nie czułą bólu, było jej wszystko jedno. Uderzenia z każdej strony. W nogi, brzuch, ręce, twarz.
W jednym momencie nachylił się nad nią. Wymacała za sobą jakiś twardy przedmiot. Zanim wszystko się rozpłynęło, ciało męża opadło obok niej na podłogę. Z otwartych szeroko oczu dało się wyczytać jedynie dwa uczucia - zdziwienie i wściekłość…
Przeżyła. Dochodziła do siebie bardzo długo i nie było wiadomo, czy uda jej się przezwyciężyć te wszystkie bariery, które nałożył jej mąż przed te koszmarne dziesięć lat ich wspólnego życia.
Zdawała sobie sprawę z tego, że cudem się uratowała. Uderzyła go w bok głowy lampką, która stała na nocnej szafce. Zabiła go i nie czuła wyrzutów sumienia. Gdy odbywał się jego pogrzeb, ona nadal leżała pobita w szpitalu.
Teraz, gdy spoglądała na swoje życie, żałowała, że kiedykolwiek się zakochała. Gdy wreszcie uwolniła się od tyrana, mogła zacząć rozwijać swoja karierę zawodową. Doszła bardzo wysoko, zajmując należne miejsce prezesa.
Naukę odebrała w bardzo bolesny sposób, który doszczętnie pozbawił ją zaufania do mężczyzn. Była pewna, że już nigdy się nie zakocha. Nie chciała kolejny raz podejmować ryzyka. Psycholodzy nazywają to zjawisko ‘barierą psychiczną’. Nie pozwala ona człowiekowi kolejny raz zetknąć się z sytuacją, która kiedyś była przyczyną załamania nerwowego lub dużej traumy.
-Teraz jestem silną kobietą- Collie przygląda się swojemu lustrzanemu odbiciu i lekko się uśmiecha.
Ból można rozpraszać i uśmierzać przez łzy, jednak one nie są sposobem na rozwiązywanie problemów. Jeżeli nie umiemy poradzić sobie z drobnymi przeciwnościami, one będą się kumulować.
W ten sposób można zgotować sobie okrutny los… |
|