Autor Wiadomość
Namida
PostWysłany: Pon 17:28, 29 Gru 2008    Temat postu:

To było dopisane ot tak. W sumie miałam skończyć na "Nienawidzę pracy boga" bo to odnosiło się do tytułu, ale potem stwiersziłam, że to jest cholernie antychrześcijańskie i jak dam to do przeczytania ojcu to będzie miał wąty. I dopisałam coś... cow sumie mnie tez urzekło.
Fushigi
PostWysłany: Pon 15:40, 29 Gru 2008    Temat postu:

A to ostatnie? Mnie to oczarowało.
'Kto wie... może on też kiedyś zejdzie do swoich ludzi...'
Hibari
PostWysłany: Pon 14:34, 29 Gru 2008    Temat postu:

Już ci mówiłam co sądzę. ^^ Bardzo mi sie podoba. Ot krótka fifozofia życiowa. Jeżeli w coś bardzo wierzysz, jeśli masz nadzieję, to choćby nie wiem jak coś było absurdalne to i tak ci się uda. xDD
Atiasha
PostWysłany: Pon 13:46, 29 Gru 2008    Temat postu:

Ojej. Jakie to było fajne! ^^
W niektórych miejscach zabrakło mi przecinka, ale to każdemu sie może przytrafić. xD Mnie oczywiście najczęściej.
Temat świetny. Trylogia Kręgu, powiadasz? Muszę zajrzeć. ^^
Namida
PostWysłany: Pon 13:33, 29 Gru 2008    Temat postu:

Przecinki... w opini psyhologicznej niepisano jedynie, iż masz problemy z interpunkcją, niestety oszołomy dyspunksi mi nie stwierdzili.
Wiesz zastanawiałam się jak dać "nazwy" bogów... ale potem stwierdziłam, ze chyba jednak małą w końcu to bożki, a nie Bóg.
Co to fabuły... bałam się, że będzie zbyt zakręcona by ktoś ją zrozumiał ^^", ale chyba wyszło nieźle.

I jeszcze Fuś.. wiem co o tym sądzisz skarbie a, twój osąd niezwykle mi pochlebia.
Fushigi
PostWysłany: Pon 12:28, 29 Gru 2008    Temat postu:

I tak to Fu poprawia twory Namiś... Ech.

Ty wiesz, co o tym sądzę. Najlepsze jest zakończenie.
Elle
PostWysłany: Pon 12:13, 29 Gru 2008    Temat postu:

Zajebiste! :D

Fabuła jest rewelacyjna, Namiś. Pomysł bardzo nieprzeciętny, dialogi genialne. Aż czuć było ironię! Te odzywki, te dialogi! Cudo!

Mniej mi sie podobało od strony interpunkcyjnej i ortograficznej. W wielu miejscach źle postawione przecinki i 'nazwy' bogów dałabym z dużej litery. Czasem zdanie było jakoś dziwnie skonstruowane, że musiałam je czytać po dwa. trzy razy.

Ale ogólnie mówiąc, jestem zachwycona!
Namida
PostWysłany: Nie 16:50, 28 Gru 2008    Temat postu: [M][N] Labora deo

Do napisania tego mniej, lub bardziej natchnęła mnie "Trylogia Kręgu" Nory Roberts. Napisałam to chyba w półtorej godziny, a na mnie to prędkość światła. To coś z serii "namiś uosabia dziwne rzeczy".
W każdym razie, w wasze ręce.

Pokój był okrągły. Nie było w nim okien, jedynie jedne wielkie, dębowe wrota. Zdobiły je setki krętych linii, a każda wyglądała, jakby została umieszczona tam w jakimś konkretnym celu. Pośrodku komnaty stał ogromny stół z polerowanego drewna. Otaczało go trzynaście krzeseł o wysokich, rzeźbionych oparciach. Każde z nich było inne.
Nagle, w snopie światła pojawił się w pomieszczeniu niski jegomość. Można by uznać go za jednego z mitycznych niziołków, gdyż jego wzrost nie przekraczał metra pięćdziesięciu. Zaczął krzątać się po sali, poprawiać ustawienie krzeseł, ścierać nieistniejący kurz ze stołu. W końcu spojrzał krytycznie na komnatę a potem na złoty zegarek tkwiący na ręce.
-Już czas – mruknął sam do siebie, po czym rozpłynął się w powietrzu, jak zwykła czynić poranna mgła, wystawiona na pierwsze promienie jesiennego słońca.
Wielkie wrota otworzyły się z hukiem. Do komnaty weszła grupa trzynastu osób. Przewodził im wysoki mężczyzna o czarnych jak smoła włosach i szerokich, muskularnych ramionach. Tuż za nim podążała wątła kobieta w lilowych, zwiewnych szatach. Prawdę mówiąc, patrząc na nią też na myśl nasuwał się epitet zwiewna. Wodziła wokół oczami koloru nieba o brzasku i zarzucała złotymi włosami.
-Dlaczego on zawsze wchodzi pierwszy? – zapytała idąca nieco z tyłu dziewczyna swoja towarzyszkę. Ta była do niej podoba niczym jedna kropla rosy do drugiej.
-To męskie ego, zawsze pcha się do przodu – rzuciła, zajmując jedno z krzeseł. Bezbłędnie zrozumiała, że siostrze chodzi o czarnowłosego.
Gdy wszyscy już spoczęli na swoich miejscach, wstała i przemówiła jedna z kobiet. Ona z kolei ubrana była w białą togę, typową dla mędrców i filozofów, a rude włosy zebrała w kok tuż nad karkiem.
- Jak zwykle zbieramy się w celu omówienia ważnych szczegółów ludzkiego życia - rzekła poważnym tonem, patrząc po twarzach zebranych.
- Moment! – Z krzesła podniósł się czarnowłosy jegomość, wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. – Dlaczego to ona zawsze zaczyna? – zapytał, wskazując na pannę w todze.
- Jestem boginią mądrości, mam ten przywilej – odparła spokojnie.
- Ja jestem bogiem walki, również mogę sobie przywłaszczyć to prawo – stwierdził prostując się dumnie.
- A ja? A bóg woli!? Też mogę to robić – odezwał się tęgi mężczyzna z wielka krzaczastą brodą.
- I ja! – zakrzyknęła ta, która zwali boginią prawdy.
Ponad ogólny zgiełk, podniósł się kobiecy głos, należący do wysokiej damy o oczach podobnych dymowi z paleniska.
- Jako bogini rozumu, nakazuję wam go użyć! Uspokójcie się wszyscy! Co za różnica kto zaczyna? – zapytała z typową dla siebie celowością. Rozległ się ogólny pomruk, który pierwotnie miał być słowem „racja”.
- Tak więc, jak mówiłam, jesteśmy tu z powodu ludzkiego istnienia – ponowiła swoją wypowiedź bogini mądrości. – Właściwie chodzi o jednego człowieka. Żaden z nas, gdy postawiono przed nim sprawę, nie wiedział, co robić, może razem wpadniemy na właściwy pomysł.
- Ja wam mówię, że to proste – odezwała się jedna z bliźniaczek o fioletowych oczach – uśmierćmy go.
- Jak możesz! – zbulwersowała się jej siostra, bogini życia. Pani śmierci wzruszyła ramionami.
- Według mnie nic nie możemy zrobić, jego życie wpisane jest na kartach losu – stwierdziła jasnowłosa bogini przeznaczenia.
- Ale on zaraz zginie! – krzyknęła ta która zwą zwiewną, bogini miłości.
- Więc dlaczego tu siedzimy, jak te trutnie i mu nie pomożemy?
- Przecież mu pomagamy. Albo chcemy pomóc, musimy tylko wymyślić, jak – odparła bogini mądrości.
- Ale jak możemy debatować nad jego wyborem? – spytał bóg woli, drapiąc się po brodzie. – W końcu daliśmy ludziom wolą wolę, już zdecydował, co chce zrobić. Najwyraźniej śpieszy mu się do grobu.
- Będę musiała zrobić mu miejsce – mruknęła do siebie bogini śmierci.
- Nie ma tak dobrze! A co z jego bliskimi? Jeśli umrze, będą rozpaczać – powiedziała pulchna bogini rodziny, odchylając się na krześle.
- I radować się, że trafił w lepsze miejsce – stwierdziła wesoło sylfida radości.
- Albo pogrążą się w żałobie – poparł boginię rodziny, bóg smutku.
- On chce umrzeć za ukochaną! – krzyknęła bogini miłości.
- Gówno prawda – skwitował jej osąd bóg walki. Złotowłosa prychnęła z pogardą, ostentacyjnie odwracając od niego twarz.
Pani mądrości zabębniła palcami o stół.
- Więc co robimy? – zapytała nieco rozdrażniona.
- Nie możemy nic zrobić – odparła cicho szarowłosa bogini prawdy. Rozległo się zbiorowe westchniecie.
- Może... zejdziemy do niego? – zaproponowała opiekunka rodziny.
- Do niego? Tam na dół? Na ziemię? – zapytała z niezadowoleniem cudna bogini piękna.
- Tak.
- Ale tam jest brudno – sylfida piękna wydęła wargi.
- Nie martw się, moja śliczna, będę niósł cię na rękach – zaproponował bóg walki, uśmiechając się szarmancko; bogini zatrzepotała długimi rzęsami.
- Więc? – zapytała pani życia.
- Idziemy – odparła opiekunka filozofów i mędrców.
Jako pierwsza, znikła wewnątrz kuli światła. Pozostałe bożki znikały kolejno po niej. Jako ostatnia w sali została bogini piękna. Prychnęła, mruknęła coś o warunkach sanitarnych i podobnie jak inni przeniosła się na ziemię. Prosto w kałużę błota. Krzyknęła ze zgrozą, patrząc na poplamioną czerwoną suknię. Jej kuzynka, bogini rozumu, wywróciła oczami. Jak można być tak próżnym, kiedy idzie o ludzkie życie?
- Tylko cicho... nie wystraszcie go... – mruknęła bogini rodziny.
- Synu tej ziemi! – krzyknęła pełnym głosem madonna Losu. Jasnowłosy, wątły młodzieniec, skryty wśród krzaków, odwrócił się gwałtownie i zobaczywszy kto go wzywa, padł na twarz w ukłonie pełnym szacunku i przerażenia.
- Miałaś go nie wystraszyć – mruknął z przekąsem bóg smutku, pani Losu wzruszyła ramionami.
- Nie moja wina, że zawsze tak reagują.
- Powstań synu i podejdź do nas – poprosiła pogodnie pani miłości, wyciągając ku niemu dłonie. Młodzieniec podniósł wzrok i oniemiał na widok piękności bogini, która jaśniała wewnętrznym światłem niczym jedna z gwiazd nad jego głową.
- Ta to potrafi zrobić show – mruknął bóg walki.
- Ona potrafi tylko to – warknęła bogini piękności, zrozpaczona stratą sukni.
- Co ty chcesz uczynić, chłopcze? – spytała sylfida rozumu, gdy młodzian podniósł się na nogi i przestał aż tak drżeć.
- Ja... ja pragnę wyrwać ze szponów zła ukochaną mojego serca, o pani – odparł cicho.
- Ha! Mówiłam, że chce walczyć o miłość! – krzyknęła radośnie opiekunka zakochanych. Bogini rozumu rzuciła jej zirytowane spojrzenie.
- Nie możemy wpłynąć na twoją decyzję, ale powiedz, dlaczego chcesz to zrobić?
- Bo ją kocham, pani.
Bogini mądrości wypuściła powietrze ustami i zrobiła zrezygnowaną minę.
- Wpadł po uszy. Nic nie odciągnie go od tej decyzji – stwierdziła.
- A więc pomóżmy mu! – bogini miłości ponownie zaklaskała w dłonie.
- No dobra... – westchnął bóg walki – Daję ci pęd i siłę, abyś zwyciężył w swej bitwie!
Powietrze wokół chłopaka zalśniło, jakby wewnątrz jego zapalono lampę.
- Ja podwoję twoją radość ze spotkania z ukochaną – bogini radości skierowała ku niemu swoje ręce.
- A ja mniejsze wszystkie smutki, jakie czekają cię w życiu z nią – powiedział bóg smutku.
- Ja nie dam ci nic... i ciesz się z tego – bogini śmierci uśmiechnęła się lekko i wygładziła czarną szatę.
- Ja przeciwnie do niej! Dam ci długie życie!
- Ja powiększę twoją wolę. Aby nigdy nie ugiął się.
- Ja dopisze parę miłych zdań w księdze twojego losu
- My damy ci strategię na ta bitwę – bogini rozumu i mądrości złapały się za ręce, a powietrze rozbłysło tak, jak po każdym innym darze.
- Ja nie pozwolę mgle opaść na twoje oczy, byś widział tylko prawdę.
- A ja sprawię, że stworzycie rodzinę, ciepłą i przytulną.
- Za to ja, jako ostatnia i twoja jak i innych zakochanych opiekunka dam ci miecz – w dłoni bogini miłości pojawił się kawałek gorącego żelaza który po chwili uformował się w pożądaną broń.
- Miecz?! – krzyknęła jednocześnie reszta bożków. Zwiewna pani z uśmiechem wzruszyła ramionami.
- Dziękuję wam, najwięksi pośród bogów – młodzieniec ponownie padł na twarz, a po chwili z szaleńczym okrzykiem ruszył do swojej ukochanej.
Bogini mądrością przekręciła głowę, tak by kręgi szyjne z pstryknięciem ustawiły się na swoje miejsce.
- Myślicie, ze oni wierzą w te „dary” – bogini rodziny nakreśliła w powietrzu znak cudzysłowu - które im dajemy?
- Najwyraźniej – mruknął bóg woli, gdy młodzieniec zwycięsko wyszedł z walki niosąc na rękach ukochaną.
- Idioci – prychnęła madonna radości.
- Może tak, może nie. Zabierajmy się do pracy. Jeszcze osiem tysięcy czternaście takich przypadków i kończymy na dziś – rzuciła bogini rozumu i znikła w kuli światła. W jej ślady poszła reszta bogów. Na ziemi, wśród mroku nocy został jedynie bóg walki, który westchnął głęboko i rozmasował obolałą szyję.
- Nienawidzę pracy boga – mruknął sam do siebie i rozpłynął się w rozbłysku światła.



A gdzieś tam, nie wiadomo czy w górze, czy w dole, siedział na złotym tronie Bóg. Ten jeden. I z uśmiechem pokręcił głową widząc poczynania bożków w jednym ze światów. Kto wie... może on też kiedyś zejdzie do swoich ludzi...

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group