Forum STREFA NARUTO Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[N][R] Chciałbym umrzeć przy tobie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum STREFA NARUTO Strona Główna -> Fan Fiction.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
GaGa
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Gru 2007
Posty: 2929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 1:11, 06 Gru 2010    Temat postu: [N][R] Chciałbym umrzeć przy tobie

Wzięło mnie na yaoi, jak widać. Mam dzisiaj chandrę i odczułam potrzebę napisania czegoś o tym, co mnie aktualnie gryzie. Ten tekst, w sporej części, opisuje moje uczucia. Jestem zaskoczona, że wyszedł aż tak... Osobisty.
W każdym razie jest bardzo smutny, więc jeżeli ktoś nie chce psuć sobie nastroju, niech nie czyta.

***


Śnieg padał nieprzerwanie od samego rana. Białe, delikatne płatki wirowały w powietrzu i opadały powoli na ziemię, tworząc kolejne zaspy, które skrzyły się lekko w bladym świetle dnia. Chłodny wiatr rozwiewał włosy pojedynczych przechodniów, unosił poły grubych płaszczy i smagał zarumienione, uśmiechnięte twarze. Ulice przyozdobiono kolorowymi girlandami i pękami iglaków oraz jemioły, wystawy sklepowe udekorowano reniferami, Mikołajami w załadowanych prezentami saniach i przybranymi w różnobarwne bombki, łańcuchy i światełka choinkami. Zapach przypraw korzennych i śmiech niósł się wszędzie dookoła, zwiastując radosną atmosferę nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia.
Shisui Uchiha mocniej opatulił się płaszczem, drepcząc w miejscu i niecierpliwie wpatrując się w drzwi cukierni, licząc na to, że ujrzy w nich swojego młodszego kuzyna, który zaginął w akcji dokładnie pół godziny wcześniej, oznajmiając, że idzie kupić trochę pierniczków.
Nie ma się w sumie co dziwić... Do świąt zostały dwa dni. – westchnął mężczyzna, rozglądając się dookoła i uśmiechając się lekko do mijających go ludzi. - Nie tylko my odkładamy wszystko na ostatnią chwilę.
Westchnął ciężko, wypuszczając z ust obłoczek pary. Ten rok nie należał do najlepszych. Pomijając krach na giełdzie, przez który ich firma również straciła mnóstwo pieniędzy i przez kilka tygodni balansowała na granicy bankructwa oraz kolejne problemy Sasuke w szkole, dochodziła nagła choroba Itachiego i gwałtowne pogorszenie jego stanu zdrowia w przeciągu ostatniego miesiąca.
- Mam ciastka. - Sasuke pomachał mu czerwoną torbą z bałwankiem przed oczami, uśmiechając się krzywo. - Słowo daję, że nie zazdroszczę sardynkom. Taki ścisk to koszmar.
- Zwłaszcza dla kogoś, kto jak ogień unika kontaktu fizycznego – parsknął Shisui, pukając kuzyna w czoło.
- Możesz tego nie robić? - warknął, ruszając zatłoczonym deptakiem w stronę parkingu, na którym zostawili samochód. - I ja niczego nie unikam. Po prostu wolę, gdy ludzie pytają, czy mogą mnie dotknąć.
- I oczekujesz, że wszyscy dookoła będą stosować się do twoich zachcianek?
- Oczywiście. Zwłaszcza, że to chyba nie jest jakieś wygórowane żądanie.
- Ta, od dzisiaj zanim cię szturchnę, będę wysyłał ci list z zawiadomieniem, dobrze? - Zaśmiał się, widząc jak chłopak zwęża oczy ze złości.
- Najlepiej w trzech kopiach - sarknął Sasuke w odpowiedzi.
- Jesteś naprawdę dziwny, dzieciaku – parsknął Shisui, zatrzymując się przed schodami, prowadzącymi do podziemnego parkingu pod centrum handlowym. - Swoją drogą, jeżeli rozmawiamy już o dziwakach... Wiesz, co z Kakashim?
- Wiem, mama mówiła, że rozmawiała z nim dzisiaj rano. - Sasuke westchnął ciężko. - Zaprosiła go na święta. Podobno nie radzi sobie najlepiej...
- Dziwisz mu się? - zapytał Shisui, zerkając przelotnie przez ramię. - To musi być dla niego cięższe, niż dla nas.
- Możliwe.
Zamilkli na chwilę. Ich kroki niosły się echem wśród kamiennych ścian, mieszając się z brzmiącymi w oddali głosami ludzi wracających z zakupowego szaleństwa. W ciszy wsiedli do samochodu i wyjechali na zakorkowane ulice. Żaden z nich nie miał ochoty rozmawiać. Prawdopodobnie dlatego, że samo myślenie o tym, że czeka ich jeszcze wizyta w szpitalu, nim będą mogli wrócić do domu i zająć myśli czymś innym, niż rodzinne problemy, była zwyczajnie zbyt przytłaczająca.
- Czasami... – zaczął Sasuke, nie patrząc na Shisuiego, lecz przylegające do szyby płatki śniegu. - Czasami zastanawiam się, dlaczego akurat on i nie potrafię, naprawdę nie potrafię znaleźć żadnego powodu. To denerwujące.
- Wiem – mruknął w odpowiedzi, włączając migacz i zjeżdżając na lewy pas, by za chwilę móc skręcić w stronę Szpitala Uniwersyteckiego.

Na oddziale panowała cisza. Jednym dźwiękiem, który dobiegał do ich uszu, była melodia kolęd, wygrywanych jedna po drugiej na pianinie przez jednego z pacjentów i pomruk aparatury medycznej. Unoszący się wokoło zapach leków, środków czyszczących, zmieszany ze świeżą wonią choinki, stojącej w poczekalni, przyprawiał ich o mdłości. Wzdrygnęli się lekko, słysząc skrzypnięcie otwieranych drzwi, który brzmiało tutaj niemal tak głośno, jak wybuch bomby.
- Dobry wieczór. - Doktor Shizune uśmiechnęła się do nich blado, zamykając za sobą dyżurkę lekarzy. - Dobrze, że już przyszliście... Powinniście zabrać pana Hatake do domu.
- Cały czas tu jest? - zapytał Shisui, opierając się o ścianę obok drzwi, najwyraźniej nie mając siły, by stać prosto.
- Od dwóch dni. - Kobieta westchnęła ciężko, spoglądając w głąb korytarza ze smutkiem wymalowanym na zmęczonej twarzy. - Nie mam serca go wyrzucić. Zwłaszcza teraz... Sam wyraz jego twarzy, gdy musi zostawić go na kilka minut jest w stanie złamać człowiekowi serce.
- Rozumiem – mruknął w odpowiedzi, patrząc znacząco na Sasuke. Chłopak mruknął pod nosem coś na temat ciastek i ruszył w stronę drzwi od sali, w której leżał Itachi.
- On nie ma żadnej rodziny, prawda? - zapytała Shizune po dłuższej chwili milczenia, patrząc Shisuiemu prosto w oczy.
- Nikogo – odpowiedział, odpychając się od ściany. Po chwili usiedli naprzeciw siebie przy sterylnie czystym stoliku, wsłuchując się w lekką melodię „Przybieżeli do Betlejem”. - Jego ojciec popełnił samobójstwo, gdy Kakashi miał jakieś piętnaście lat. Matka umarła w połogu. Nie ma żadnych dalszych krewnych.
- A co z przyjaciółmi? Ma się nim kto zająć?
- Ma kilku, ale trzyma się głównie z nami. - Uśmiechnął się lekko, wspominając ich zeszłoroczny wypad na narty, co weekendowe mecze piłki nożnej, zwykłe spotkania przy kubku mocnej herbaty, grę w pokera i te wszystkie momenty, które przez ostatnie kilka miesięcy ciągle przewijały mu się przed oczami, nie dając odpocząć ani na chwilę. Czasami tak bardzo chciał zapomnieć...
- Naprawdę powinniście go zabrać. Jest bardzo zmęczony. - Głos Shizune był cichy i delikatny, a dłoń, którą położyła lekko na jego ramieniu, przyjemnie ciepła. - Dzisiaj prawie stracił przytomność z wycieńczenia. Ktoś powinien się nim zająć...
- Ciotka zaprosiła go na święta. Myślę, że oni bardzo dobrze się rozumieją... Ciotka i Kakashi. - Westchnął, pocierając skroń opuszkami palców. - Obydwoje kochają go do szaleństwa.
- To widać – stwierdziła kobieta, uśmiechając się lekko. - Taka miłość rzadko się zdarza, nie?
- Pewnie tak.
- Chciałabym, żeby ktoś kochał mnie tak bardzo... To musi być naprawdę piękna rzecz.
Piękna i jednocześnie niezwykle bolesna – stwierdził w myślach Shisui, chowając twarz w dłoniach i po raz pierwszy od dłuższego czasu pozwalając sobie na zanurzenie się w myślach.

Sasuke wszedł do pomieszczenia nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Podszedł powoli do jedynego łóżka, które zajmowało większość powierzchni pokoju i położył na niewielkiej szafce torebkę z pierniczkami. Specjalnie stał w kolejce po te konkretne ciastka, wiedząc, że to ulubione słodycze jego brata.
Zerknął na Itachiego i poczuł to samo ukłucie w sercu, które towarzyszyło mu ostatnio za każdym razem, gdy myślał o starszym bracie.
Itachi był chorobliwie blady i wychudzony. Jego niegdyś gęste, długie włosy, opadały na poduszkę w rzadkich strąkach. Cienie pod oczami były głębsze, niż kilka dni wcześniej, gdy Sasuke był tu ostatni raz. Zmianie uległ również jego oddech – był bardziej chrapliwy, co chwila przerywany przez bolesny napad kaszlu, pozostawiający drobne ślady krwi na spuchniętych, popękanych wargach.
Podpięty do butli z tlenem i kroplówki, okryty kocami i wsparty na poduszce, Itachi wyglądał krucho. Jakby jego czas zbliżał się coraz szybciej ku końcowi. Nie po raz pierwszy Sasuke czuł się zupełnie bezsilny, słaby w porównaniu z chorobą, która odbierała mu powoli ukochane rodzeństwo.
- Długo tu jesteś, Sasuke?
Odwrócił wzrok od twarzy brata i przeniósł go na siedzącego obok łóżka Kakashiego, który w drżącym dłoniach delikatnie trzymał rękę Itachiego, gładząc ją lekko.
Oczy szarowłosego mężczyzny ani na chwilę nie odwróciły się od twarzy śpiącego niespokojnie bruneta, ale Sasuke wyraźnie widział, że są opuchnięte i przekrwione, jakby ich właściciel dopiero skończył płakać. Było to zresztą bardzo prawdopodobne. Kakashi płakał wyjątkowo często ostatnimi czasy.
- Dopiero przyszliśmy – odpowiedział, po chwili dodając: - Shisui rozmawia z lekarzem.
- Rozumiem.
Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał, zajęty własnymi myślami. Po minutach, które wydawały się być wiecznością, ciszę przerwał Kakashi.
- Jest bardzo słaby. Cały dzień spał... - wyszeptał jakby sam do siebie, spuszczając wzrok na swoje dłonie. - Rozmawiałem z Mikoto... Powiedziała, że przyjedziecie... Po mnie... Ale ja nie chcę... Nie chcę zostawiać go ani na chwilę. Nie chcę, żeby... Żeby... Jak mnie nie będzie... Rozumiesz, prawda?
Zerknął przelotnie na Sasuke.
- Nie chcę, żeby czuł się samotny... Nie teraz. Nie mogę go opuścić akurat teraz... Gdy może... W każdej chwili może... Zniknąć... - Głos załamał mu się przy ostatnim słowie i łzy popłynęły po jego policzkach, skapując na pościel i wsiąkając w nią, pozostawiając po sobie ciemniejsze ślady.
Sasuke sięgnął po stojące na szafce pudełko chusteczek, po czym obszedł łóżko dookoła i podsunął je pod nos Kakashiego, siadając na drugim krześle.
- Rozumiem, co czujesz – mruknął, obserwując wycierającego twarz mężczyznę. - Itachi i ja... Zawsze byliśmy przyjaciółmi. Pięć lat różnicy nie stanowiło dla nas problemu. Rozumieliśmy się bez słów, ufaliśmy sobie bezgranicznie... Byłem pierwszą osobą, której powiedział o tobie...
Kakashi zaśmiał się nerwowo, nadal nie mogąc opanować szlochu.
- Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze, ale na pewno nie będziesz sam. - Położył szarowłosemu dłoń na ramieniu. - Cokolwiek się stanie, Kakashi... Nasza rodzina jest również twoją rodziną.
- Atmosfera jak na pogrzebie... – mruknął Itachi, otwierając oczy i uśmiechając się słabo. - Ja jeszcze żyję.
- Humor się ciebie trzyma, jak widzę – warknął Kakashi, natychmiast chowając się za fasadą sztucznego spokoju. - I to wcale nie jest zabawne.
- Umieranie? Nie, nie jest z pewnością zabawne – stwierdził starszy Uchiha, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Ale nie jestem pewien. Nigdy nie umierałem.
- O, kuzynek rozrywkowy nawet w tym stanie? - parsknął Shisui, opierając się o framugę drzwi. - Ty lepiej oszczędzaj siły.
- Na co? - mruknął Itachi, unosząc sceptycznie brwi. - Carpe-kurwa-diem.
- Toś pocisnął, stary. - Shisui pokręcił z rezygnacją głową. - Zdrowienie wymaga sił, na przykład. I mi nie mów, że ci to twoje motto od siedmiu boleści energii dodaje, bo nie zdzierżę.
- Ty naprawdę jesteś idiotą – stwierdził mężczyzna w odpowiedzi, uśmiechając się wredni.
- Bogowie... I pomyśleć, że ja za tobą tęsknię! - Wywrócił oczami, wzdychając teatralnie. - Dobra, gawiedzi droga, zbieramy się. Ciotka chciała nas na późnym obiedzie, a teraz to już raczej będzie kolacja. Ty też, Kakashi.
- Ja wolałbym zostać – mruknął szarowłosy, uśmiechając się blado.
- Idź, Kakashi. - Itachi lekko ścisnął jego rękę, patrząc mu prosto w oczy. - Jesteś zmęczony.
- Nie jestem, naprawdę.
- Przywiozę cię rano w drodze do pracy – zaoferował Shisui. - I tak, jesteś zmęczony. Oczy same ci się zamykają, Hatake, więc nie kłam w żywe oczy.
Odpowiedziało mu ciężkie westchnienie.
- Chodź, Sasuke. - Najstarszy Uchiha machnął na kuzyna, który był już w połowie drogi do drzwi, odpychając się lekko od framugi. - Czekamy przy wyjściu.

Kakashi przez dłuższą chwilę się nie odzywał, patrząc niewidzącym wzrokiem na ich złączone dłonie leżące na materacu. Nie chciał nigdzie iść i zostawiać Itachiego samego. Zazwyczaj opuszczał oddział tylko na kilka godzin w ciągu dnia, by wpaść do ich mieszkania, odświeżyć się, zdrzemnąć i nakarmić kota, który siedział cały czas pod drzwiami, czekając na powrót swojego drugiego właściciela.
Ra był do nich bardzo przywiązany i ewidentnie usychał z tęsknoty. Kakashi wolał nie wyobrażać sobie, co by było, gdyby Itachi już nigdy nie wrócił do domu.
Zaschło mu w gardle na samą myśl o takiej ewentualności i choć powoli zaczynał do siebie dopuszczać tę myśl, wciąż miał wrażenie, że jeżeli faktycznie do tego dojdzie, nie przeżyje. Itachi był dla niego niemal całym światem. Nic nie liczyło się bardziej, niż jego szczęście, uśmiech i miłość, jaką go obdarzył. Wyobrażenie sobie, że to wszystko, co wiązało się z jego osobą, może zniknąć bezpowrotnie, było po prostu niemożliwe. To tak, jakby nagle pozbawiono świat tlenu albo wody - bez Itachiego jego życie straciłoby sens.
- Długo będziesz tak milczał? - zapytał brunet, zwracając na siebie jego uwagę. - Shizune powiedziała, że siedzisz tutaj od wczoraj. Powinieneś odpocząć. Nie chcę, żebyś się wpędził w chorobę z mojego powodu.
- Wiem. - Westchnął, patrząc Itachiemu w oczy. - Rano dzwoniła twoja matka. Pytała, jak się czujesz i obiecała wpaść jutro koło południa z rosołem i dango.
Odpowiedziało mu kiwnięcie głowy.
- Poza tym powiedziała, że mogę u nich mieszkać... Teraz, gdy ty jesteś tutaj... - Uśmiechnął się łagodnie, całując lekko dłoń drugiego mężczyzny. - Ra miałby towarzystwo i opiekę, gdy nas nie ma.
- Mama się o ciebie martwi.
- Wiem. Mikoto zawsze się o wszystkich martwi.
Milczeli przez chwilę.
- Powinieneś już iść.
- Wiem.
- Czekają na ciebie.
- Wiem.
- Z ciebie jest normalnie alfa i omega. Wszystko wiesz! - Itachi zaśmiał się cicho, po chwili zanosząc się kaszlem. - Nic mi nie jest.
- Jest – parsknął Kakashi, wstając ociężale. Widać było, że wcale nie ma ochoty zostawiać Itachiego samego. - Kocham cię.
- Ja ciebie też, idioto.
- Mówię serio.
- Ja też.
- Mogę... Cię pocałować?
Odpowiedział mu wybuch śmiechu. Uśmiechnął się. Itachi stanowczo za rzadko się śmiał.
- Od kiedy pytasz mnie o pozwolenie? - Uchiha uniósł sceptycznie jedną brew.
Kakashi pokręcił głową z rozbawieniem, pochylając się nad Itachim i całując go delikatnie w spierzchnięte, szorstkie wargi.
- Od teraz.
- Dobra, dobra. Spadaj już, bo zaraz wrócą z rewizytą i wytargają cię stąd za uszy – stwierdził czarnowłosy, całując go po raz drugi i odpychając lekko od siebie. - Postaram się przeżyć do jutra.
- Itachi... - warknął ostrzegawczo, mrużąc oczy. Nienawidził, gdy Uchiha żartował ze swojego stanu zdrowia. Czuł się wtedy tak, jakby tylko on miał cierpieć z powodu ich rozstania. Jakby tylko on miał tęsknić.
- Przecież żartuję. Nie mam zamiaru cię zostawiać. Za bardzo lubię naszą kuchnię, żeby pozwolić ci jeszcze kiedykolwiek dotknąć garnków. Jedna dziura w suficie stanowczo nam wystarczy.
- Jesteś niemożliwy – stwierdził Kakashi ze śmiechem.
- I za to mnie kochasz.

Mikoto siedziała przy stole w kuchni, obracając w dłoniach kubek po herbacie i patrząc z delikatnym uśmiechem na zdjęcia w rodzinnym albumie. Ostatnio bardzo lubiła przeglądać stare fotografie – gdy chłopcy byli mali, a ona i Fugaku bardziej beztroscy, weselsi i przyłapywała się na rozmyślaniu o tym, jak dobrze by było czasami móc cofnąć się w czasie. Tak bardzo pragnęła znowu mieć całą rodzinę przy sobie... Bezpieczną i zdrową. Tak bardzo chciała, by jej Itachi był znów tym pełnym życia i energii sobą, a nie cieniem, który widywała w szpitalu w ostatnim czasie.
Nic nie było już proste. Nic. Choroba ukochanego dziecka, tak ciężka i praktycznie nieuleczalna, była dla niej ciosem. Po usłyszeniu diagnozy płakała przez tydzień, przerażona perspektywą utraty jednego z synów. Dzięki Sasuke i Fugaku zebrała się w sobie, zaczęła walczyć jak na wzorową matkę przystało – znalazła wszystkie potrzebne dokumenty, załatwiała wizyty u kolejnych lekarzy, wykupywała nowe leki i trzymała Itachiego za rękę podczas pierwszej chemii. To ona była razem z nim i Kakashim, gdy na poduszce zostało pierwsze pasmo czarnych włosów. Wspierała, pocieszała, podtrzymywała morale i nie pozwalała się poddawać, gdy termin kolejnych terapii był przesuwany z powodu pogarszającej się kondycji organizmu i złej reakcji na leki.
Jednocześnie strach wciąż trzymał ją za gardło, a łzy błyszczały w oczach, gdy patrzyła, jak życie syna nieubłaganie ucieka jej między palcami. Wiedziała, że musi być silna – dla nich i dla siebie, jednak czasami miała wrażenie, że jeszcze chwila, a pęknie i wszystkie obawy przygniotą ją swoim ciężarem.
- Nie przeszkadzam?
Uśmiechnęła się ciepło, patrząc na wymęczoną twarz Kakashiego.
- Nigdy nie przeszkadzasz, kochanie – stwierdziła, zamykając album. - Zrobić ci herbaty?
- Nie trzeba... - mruknął, zajmując miejsce po przeciwległej stronie stołu. - Ja tylko... Potrzebuję towarzystwa.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, na co on odpowiedział lekkim, niemal niedostrzegalnym uśmiechem.
- Ty mnie rozumiesz. Wiesz, co teraz czuję. To może nie do końca to samo, ale... Prawie.
Przytaknęła, nie chcąc mu przerywać.
Kakashi dowiedział się po pierwszej chemii. Był zupełnie zdruzgotany, choć starał się tego nie okazywać. Mikoto wiedziała jednak swoje i dlatego martwiła się o tego chłopca, zwłaszcza, że tak dzielnie opiekował się jej synem.
- Próbuję myśleć o tym, że to może być koniec, ale nie potrafię. Tak bardzo boję się go stracić. Tak bardzo nie chcę, żeby mnie opuścił i czuję się z tym źle, bo to takie samolubne, ale... Ale nie potrafię myśleć inaczej. Chcę, żeby żył. Mam praktycznie tylko jego... Ja... Ja kocham go tak bardzo, że to aż boli... Boli tak koszmarnie...
Jęknął przeciągle, chowając twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili spojrzał na nią ponownie tym samym ciężkim, zmęczonym spojrzeniem. Mikoto chyba pierwszy raz zdała sobie sprawę z tego, jak wielkie szczęście ma Itachi mając obok siebie kogoś takiego.
- Jutro przywiozę Ra i trochę swoich rzeczy. Dziękuję za wszystko... Naprawdę – powiedział jeszcze zanim wstał i opuścił pomieszczenie.
Wiedziała, że zostało już niewiele czasu i ta perspektywa sprawiła, że chciała płakać, ale nie mogła. Nie posiadała już więcej łez.


Ostatnio zmieniony przez GaGa dnia Pon 21:05, 06 Gru 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Apple
Genin


Dołączył: 10 Kwi 2008
Posty: 271
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ulica Sezamkowa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:21, 06 Gru 2010    Temat postu:

Kolejny yaoi KakaIta w twoim wykonaniu. Myślałam, że będzie jak zawsze. Wesoło i zabawnie, a jednak nie.
To było takie... prawdziwe. Cierpienie bliskich, ironiczne zachowanie osoby, która nie umie dopuścić do siebie myśli, że umiera (Itaś jest mistrzem ciętych tekstów xDD). Całość pięknie ubrana w słowa.
O tym jednym niechcianym błędzie już ci pisałam. ^^
Jedno mnie trapi. Czemu skończyłaś w takim momencie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:31, 08 Gru 2010    Temat postu:

Szczerze powiedziawszy, to ja nie potrafię określić się co to tego ff. I nie chodzi o to, jak jest napisany, bo jest napisany naprawdę dobrze i w ogóle, ale tematyka... nie należy do tych, które lubię, nie lubię tego rozdzaju tekstów, które przez taki pryzmat, przez pryzmat choroby zmuszają mnie do patrzenia na świat, do takich refleksji.
I gdzieś tam przewyjają się momenty, przy których na moment się uśmiechnęłałam, zwłaszcza przy Shisuim. I z drugiej strony chory, ale na swój sposób silny Itacz. Ale jak wspomniał, atmosfera jak na pogrzebie i jakoś tak akurat tutaj mi się Kakashi nie podobał, był tak do siebie nie podobny... ja wiem i rozumiem, że był zakochany, jednka nie podszedł mi, jakoś, nie mogę się pogodzić z tą jego słabością i takim wypadnięciej ze swojej roli. Nie wiem, każdy by mi pasował do takiej roli, nawet Sasuke, ale nie Kakashi, nie wiem, po prostu strasznie mnie to raziło i było takie nie pasujące.
Dlatego nie umiem się określić. Bo tak, tekst był dobry, ale dla mnie przytłaczajacy, tak brutalnie odzierajacy ich z tej... siły, jak zwał tak zwał i taki miękki strasznie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fushigi
Legendarny Sannin


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 5767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: London, I wish
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:33, 17 Gru 2010    Temat postu:

I kolejne yaoi, kolejne łączenie swojego męża z innym facetem, co? Powiem tak: ten fick jest ładniejszy od tamtego, od Kwestii gustu, jest, jak pisałaś, smutniejszy. Naprawdę jest smutny, naprawdę. Aczkolwiek... Tu pojawiają się gesty. Te... no, te yaoicowe, co powinno mnie odrzucać, ale jakoś nie odrzuca. Nie opisujesz tego, i za to masz u mnie plus, u mnie, która za yaoi nie przepada.
Świetnie przedstawiłaś to ich uczucie, i od strony Kakashiego, i od strony Itacza. Bardzo spodobało mi się to zdanie Itachiego o jego kuchni, o tym, że nie pozwoli Kakashiemu zniszczyć kolejnych garnków... To było takie... takie simple, ale równocześnie takie głębokie.
Cóż jeszcze? Mam zrobione notatki, bo czytałam to już kiedyś, a teraz tylko piszę, tak po przemyśleniu. Ach, tak. Końcówka. Czytając, cały czas myślałam, że zakończysz tego ficka śmiercią Itachiego, że napiszesz to może w nie bardzo wyraźny i oczywisty sposób, ale jednak to zasygnalizujesz. Ale Ty mnie pozytywnie zaskoczyłaś, bo opisałaś tu tylko taki... urywek z tych ich dni, podczas których oboje cierpieli. Bez początku, bez końca. Ładnie.

Taak. Podobało mi się. Bardzo to urzeczywistniłaś, pokazałaś ich jako... ludzi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum STREFA NARUTO Strona Główna -> Fan Fiction. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin